Zostały trzy godziny. Przynajmniej w momencie, kiedy zaczynam pisać tę notkę. Pięć lat temu, dokładnie w dniu moich osiemnastych urodzin Michel Platini ogłosił, że Mistrzostwa Europy odbędą się na boiskach Polski i Ukrainy. Od tego czasu moje piłkarskie szaleństwo trwało nieprzerwanie, lecz nadchodzącego EURO w ogóle nie czułem. Nawet na kilka tygodni przed rozpoczęciem mistrzostw stałem nieco z boku, biernie przyglądając się futbolowej gorączce. To już jednak przeszłość.
Za kilkadziesiąt minut Caballero rozpocznie mecz Polski z Grecją, a ja czuję jedynie strach i niepewność. Przechodzą przeze mnie myśli absolutnie skrajne. Najpierw widzę wznoszącego ku górze ręce Lewandowskiego, który strzelając bramkę na 2:0 gwarantuje nam kapitalne rozpoczęcie turniejowej batalii. Chwilę później widzę rozkładającego dłonie w geście bezradności Wojciecha Szczęsnego, któremu nie udało się zapobiec klęsce. A może po męczarniach bezbramkowo zremisujemy i o naszej EURO-przyszłości będziemy wiedzieć jeszcze mniej niż wiemy dotychczas?
Trafiliśmy do grupy najłatwiejszej z możliwych. Z drugiej strony, od 568 minut nie strzeliliśmy bramki w meczu inaugurującym nasze zmagania na ważnych turniejach. Mamy gwiazdy światowego formatu: Lewandowskiego, który pokonał Bayern Monachium, Błaszczykowskiego, który w Borussii godnie zastąpił kontuzjowanego Mario Goetze, Piszczka, o którego pyta się wielki Real Madryt, Wojciecha Szczęsnego, którego talentem zachwycają się w Londynie i Barcelonie. Nie zagraliśmy jednak meczu o stawkę przez czas wybitnie długi. Po drugiej stronie będą stali rywale, którzy w tym roku wygrali tylko z Armenią i to zaledwie 1:0. W spotkaniach najwyższej wagi podczas eliminacji do naszego turnieju nie przegrali jednak ani razu, tracąc w dziesięciu spotkaniach tylko pięć bramek. Greckie nazwiska nie przerażają, kadrowo wydają się być w naszym zasięgu. Kto tu jest faworytem?!
Jednego jestem pewien. Gramy mecz o wszystko. Jeśli polegniemy dziś z Grecją, to będzie koniec. Rosja jest silna i wygrać z nią będzie piekielnie ciężko. Reprezentanci Hellady też broni łatwo nie złożą, ale czuję, choć może to wariactwo, że dzisiejszy wieczór będzie nasz. Poza tym, podobno w Warszawie pada, a to znak że dzieje się coś ważnego. Przesądny nigdy za bardzo nie byłem, ale dziś będę. Przecież zwariowałem. Zawsze, kiedy w moim życiu dzieje się coś wielkiego, to pada deszcz. Niech pada do 19:50.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz