Kiedyś tam w przeszłości Gary Lineker stwierdził, że wszyscy grają w piłkę, a i tak na koniec wygrywają Niemcy. Wydarzenia, które przyniósł nam XXI wiek sprawiły, że słowa te odeszły w niepamięć. Przynajmniej na tę chwilę.
Wejście w nowe millenium Niemcy mieli tragiczne. Podczas EURO 2000 nasi zachodni sąsiedzi nie wygrali ani jednego meczu i z jednym punktem na koncie z turniejem pożegnali się dość szybko. Podobny dramat Die Nationalelf przeżyła cztery lata później, kiedy po porażce z Czechami i remisach z Łotwą (!) i Holandią pożegnała się z portugalskimi boiskami. Lekiem na kłopoty niemieckiego futbolu miał być były gwiazdor reprezentacji Juergen Klinsmann, który otrzymał od federacji olbrzymi kredyt zaufania. Na Mistrzostwach Świata 2006 rozgrywanych na niemieckich boiskach gospodarze wystartowali świetnie, lecz w półfinale trafili na swój koszmar. Po heroicznej walce Włosi wygrali 2:0, co w krainie piwa i kiełbasy odebrano jako wielką porażkę.
Reprezentacja Niemiec rosła jednak w siłę. Do składu dołączali co raz to nowsi młodzi zawodnicy, którzy mieli wprowadzić do drużyny nową jakość. Pierwszym testem było EURO 2008, które rozgrywane tuż przy niemieckich granicach miało przynieść odpowiedź na pytanie, czy Niemcy nauczyli się wygrywać. Krok w przód wykonali, doszli do wielkiego finału, lecz tam Fernando Torres sprawił, że niemieckie miny znowu zrzedły.
Maszyna pędziła jednak dalej wraz z rozwojem młodych gwiazd takich jak: Thomas Mueller, Mesut Oezil czy Manuel Neuer. Kolejne przełamanie miało nastąpić na Mundialu 2010, lecz z afrykańskich boisk podopieczni Loewa przywieźli jedynie brązowe medale. W półfinale lepsi okazali się Hiszpanie, którzy później zostali triumfatorami turnieju. Kolejne marzenia Niemców, które zostały jeszcze bardziej podsycone efektownymi zwycięstwami w 1/8 i 1/4 finału (kolejno: 4-1 z Anglią, 4-0 z Argentyną), pękły niczym mydlana bańka.
W roku 2012 sytuacja się powtórzyła. Niemieckie talenty stały się gwiazdami światowego formatu decydującymi o sile klubowych potęg: Realu Madryt czy Bayernu Monachium. Chłopcy Loewa po raz kolejny rozpoczęli turniej znakomicie. W grupie okrzykniętej przez wszystkich "grupą śmierci" zdobyli komplet oczek, a następnie spokojnie w ćwierćfinale rozprawili się z Grekami. Włosi, mimo że rywal dla Niemców niewygodny, mieli być przeszkodą absolutnie do pokonania. Włoskie Calcio ma problemy, niemiecki futbol rozwija się dynamicznie. W najważniejszej chwili znów jednak poniósł klęskę.
Do porażek Niemcy przyzwyczaili się również w rozgrywkach klubowych. Co prawda, w 2001 roku Bayern Monachium podniósł puchar Ligi Mistrzów, lecz był to wyjątek potwierdzający regułę. W 2010 do wielkiego finału po raz kolejny dotarł Bayern, lecz tam musiał uznać wyższość Interu Mediolan. Prawdziwą klęskę Bawarczycy odnieśli jednak kilkanaście dni temu, kiedy przed własną publicznością przegrali po serii rzutów karnych z londyńską Chelsea, która rozgrywki angielskiej Premiership ukończyła dopiero na piątej pozycji. Dodajmy jeszcze, że niemiecka drużyna dwukrotnie dawała sobie odebrać prowadzenie. Najpierw wygrywała w 83. minucie po bramce Thomasa Muellera, lecz Didier Drogba zdążył wbić im bramkę jeszcze przed końcem regulaminowego czasu gry. Bayern prowadził także w serii jedenastek, lecz tutaj też dał się najpierw dogonić, a potem przegonić Anglikom. Wcześniej Robben nie strzelił rzutu karnego podczas dogrywki. Tak Niemcy nie przegrywali nigdy.
Niemcy zatracili swoją mentalność zwycięzców. Kiedyś kojarzeni byli z niesamowitą psychiczną odpornością. To właśnie oni w najważniejszych momentach potrafili w pełni skoncentrować się i mimo braków technicznych, najczęściej wychodzili z pojedynków z tarczą. Dziś sytuacja odwróciła się o 180 stopni. W ważnych chwilach Niemcy tracą głowę, przegrywają pojedynki o największą stawkę. Niemcy mają problem i to spory.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz