Mimo że wczorajszy półfinał nie zachwycił i znowu widzieliśmy bezbramkowy remis po stu dwudziestu minutach, dziś wreszcie jest o czym pisać, gdyż brak goli nieco zrekompensowały mi gorące dyskusje, które do dziś lawinowo toczą się na wielu forach. Wiemy jedno na pewno, pierwszym finalistą została Hiszpania.
Od pierwszego gwizdka tureckiego arbitra rozpoczęło się to, na co wszyscy czekali. Hiszpanie chcieli za wszelką cenę piłkę przytrzymać, Portugalczycy, również za wszelką cenę piłkę Hiszpanom odebrać. Swoje założenia taktyczne zdecydowanie lepiej realizowali chłopcy Paulo Bento i pierwszy raz od dawna widzieliśmy Hiszpanów w formie "biednych, zagubionych chłopców we mgle". Obie drużyny postawiły jednak na taktykę, której głównym celem było uniknięcie błędów i akcji bramkowych widzieliśmy relatywnie mało.
Najciekawiej zrobiło się w końcówce, kiedy najpierw Meireles z Ronaldo zmarnowali sytuację absolutnie doskonałą, a kiedy już doszło do dogrywki wreszcie obudzili się Hiszpanie, którzy przez cały mecz wyglądali jak leniwe leniwce. Huraganowe ataki podopiecznych del Bosque nie przyniosły oczekiwanego rezultatu i o wszystkim zadecydowały rzuty karne, w których po raz kolejny doszło do rzeczy dziwnej i nietypowej. Otóż, zawsze wydawało mi się, że kto lepiej zacznie konkurs jedenastek, ten jest w sytuacji doskonałej, uprzywilejowanej. Ostatnie obserwacje sprawiają jednak, że powyższa teoria raczej nie ma przełożenia na rzeczywistość. W finale Ligi Mistrzów Bayern Monachium już miał Chelsea na widelcu, ale przegrał. W ostatnim ćwierćfinale EURO 2012 z półfinałem już witali się Anglicy, lecz Włosi odwrócili losy rywalizacji. Wczoraj po nietrafionym karnym przez Xabiego Alonso również wszystko wskazywało na to, że Portugalii powiedzie się sztuka wyeliminowania Hiszpanów. Jak już wiemy, było zgoła odwrotnie.
Z takiego obrotu sprawy zadowolony nie jestem. Mimo że od kilkunastu lat w przeróżnych turniejach ściskam kciuki za reprezentację Hiszpanii, teraz mówię im stanowcze "nie". Minimalizm del Bosque zabija futbol. Hiszpanie przede wszystkim chcą bramki nie stracić i może, przy okazji coś ustrzelić. Obecność reprezentantów Półwyspu Iberyjskiego w finale oznacza jedno - znowu ujrzymy mecz z niewielką ilością strzałów, akcji ofensywnych i o wszystkim zadecyduje szczęście.
I tutaj należałoby się zatrzymać i zadać jedno ważne pytanie: czy my chcemy oglądać futbol pełen piłkarskich szachów i kunktatorstwa, z którym do czynienia mamy od kiedy faza grupowa odeszła w zapomnienie? Ja nie chcę. Widzę natomiast, że drużyny są tak przestraszone możliwością pożegnania się z turniejem, że przede wszystkim skupiają się na przeszkadzaniu i wzmożonej defensywie. Nie o to w tym chodzi, tylko jak ten problem rozwiązać?
Oddzielny akapit poświęcić postanowiłem człowiekowi, który bohaterem Portugalii miał i mógł zostać. Cristiano Ronaldo dwoił się i troił, ale w najważniejszych momentach zawiódł. Tuż przed końcem meczu miał na stopie piłkę meczową, lecz uderzył katastrofalnie. W serii rzutów karnych natomiast albo bał się podjęcia odpowiedzialności za zespół i zamiast uderzyć jako pierwszy, czekał na moment, kiedy przy blasku fleszy będzie mógł wprowadzić Portugalię do finału. Nie doczekał się i zapewne ze Złotą Piłką pożegnać się może.
Dziś o finał zagrają Włosi z Niemcami i mam bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony, wydaje mi się, że jedynie nasi zachodni sąsiedzi są w stanie na tym turnieju ograć Hiszpanów, a tego pragnę nade wszystko. Z drugiej strony, Włochów zawsze darzyłem wielką sympatią, uwielbiam wpatrywać się w precyzyjne zagrania Pirlo i nonszalanckie susy Balotelliego. Zaparzę sobie herbatę i będę obserwował. Niech wygra lepszy. Czyli pewnie Niemcy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz